Tytuł: Pod słońcem Toskanii. U siebie we Włoszech
Autor: Frances Mayes
Lektor: Danuta Stenka
[źródło okładki]
Autorka książki, wykładająca na jednej z amerykańskich uczelni zaczyna nowe życie. Postanawia, razem ze swoim nowym partnerem, kupić i wyremontować dom we Włoszech. Małżeństwo nie przeprowadza się do nowego domu w Toskanii (Bramasole) na stałe, jednak w Europie spędza letnie i zimowe przerwy w zajęciach. Dom okazuje się być piękny lecz bardzo zaniedbany i wymagający kapitalnego remontu.
Frances Mayes, będąca zarówno autorką, jak i główną bohaterką książki, opisuje swoje życie w notesie, na podstawie którego powstało "Pod słońcem Toskanii".
Dzięki tym zapiskom poznajemy nie tylko zmagania właścicieli z nowym domem, z remontami powodującymi topnienie w zastraszającym tempie oszczędności życia, ale także ich życie w Ameryce, najbliższych przyjaciół i rodzinę. Wykańczający remont przynosi jednak także zabawne chwile i zdarzenia, relacje z wieloma ciekawymi osobami. Życie pomiędzy dwoma kontynentami początkowo przeraża i wykańcza, jednak z biegiem czasu Frances i Ed przyzwyczajają się do takiego trybu życia, dostrzegając coraz więcej jego pozytywnych aspektów.
Autorka w bardzo ciekawy i obrazowy sposób pokazuje czytelnikowi uroki Toskanii, jej wspaniały klimat, gdzie orzeszki piniowe zbiera się z szyszek znalezionych na ziemi, a w kuchni wykorzystuje się oliwę z oliwek zerwanych z własnych drzewek oliwnych.
W książce znajdziemy także wiele przepisów. Styl pisania pani Mayes tak działał mi na wyobraźnię, że wiele z jej przepisów sprawiło, że ślinka napływała mi do ust i żałowałam, że nie mam pod ręką chleba, który mogłabym zamoczyć w świeżo wytłoczonej oliwie, czy nie mogę włożyć butów i wyjść do sklepu po kilogram kasztanów.
Książka ta była jak film 5D, gdzie mogłam poczuć smak świetnie przyrządzonego mięsa, odurzający zapach pomarańczy, a na twarzy ciepły toskański wiatr.
Książka ta sprawiła mi dużo radości. Jej forma jest lekka, a przetykanie fabuły przepisami kulinarnymi było bardzo dobrym pomysłem.
Polecam na taką letnią i upalną pogodę, jaką mamy za oknem.
moje czytanie
wtorek, 15 lipca 2014
piątek, 4 lipca 2014
Lilith
Tytuł: Lilith
Autor: Olga Rudnicka
Prószyński i S-ka, 2010r.
Tak bardzo polubiłam książki Olgi Rudnickiej, że czytam je po kolei. Dlatego nie zastanawiałam się nawet sekundy, gdy w bibliotece znalazłam "Lilith".
Młode małżeństwo Piotra i Lidii Sianeckich przeprowadza się do małego miasteczka. Lipniów to mekka tych, którzy interesują się sabatami czarownic. To właśnie tutaj miała spłonąć na stosie ostatnia czarownica. Setki lat po tym wydarzeniu miasteczko to żyje z turystyki, która opiera się na niezbyt chlubnej przeszłości.
Lidka spodziewa się dziecka i ma bardzo mieszane uczucia co do nowego miejsca zamieszkania. W miasteczku poznaje młodą właścicielkę księgarni - Edytą. Dziewczyny szybko się zaprzyjaźniają, a Edyta przybliża Lidce historię miasta i tajemniczą historię Anastazji Lipowskiej, morderczyni własnego dziecka uznanej za czarownicę.
W Lipniowie pojawia się jeszcze jedna nowa osoba. Jest nią młody policjant Michał. Zaczyna on na własną rękę prowadzić śledztwo w sprawie tajemniczych zaginięć młodych jasnowłosych kobiet. W śledztwie tym pomaga mu Edyta, która coraz bardziej go fascynuje i Lidka. Michał odkrywa, że miasteczkiem rządzi grupa wpływowych i bogatych osób, którzy robią wszystko, żeby zaginięcia te nie zostały powiązane z Lipniowem, obawiając się, że odstraszyłoby to tłumnie pojawiających się turystów. Nawet wtedy, gdy odnajdywane są ciała zamordowanych dziewcząt, nie dzieje się to na terenie miasteczka, tylko w okolicy. Do "grupy trzymającej władzę" należy również policjant Chmiel, który od pierwszych chwil robi wszystko, żeby śledztwo nie było przeprowadzane na ich komisariacie.
Inne książki Olgi Rudnickiej pochłaniałam w jeden, dwa dni. Tą czytałam dłuuuugo i wiele razy miałam ochotę zrezygnować z niej. Na okładce przeczytałam: "Trzymający w napięciu kryminał z wątkami okultystycznymi. Rudnicka, jakiej nie znacie!"
Jeżeli według kogoś trzymanie w napięciu polega na tym, żeby przez 350 stron mało co się działo, żeby przyspieszyć na ostatnich 40 stronach... Dla mnie nie.
Jedno jest pewne: ta książka odkryła przede mną autorkę jaką nie znałam. Jak to dobrze., że pani Olga nie poszła w swojej twórczości w tą stronę i inne jej książki bardzo przypadły mi do gustu.
Czytając pierwsze strony "Lilith" wydawało mi się, że głównymi bohaterami będzie małżeństwo Sianeckich, jednak szybko okazało się, że na pierwszy plan wychodzi Edyta i Michał, między którymi rodzi się uczucie. Jednak po przeczytaniu jednej ze scen: " - Zostań... - Ugryzła go delikatnie w dolną wargę. Przesunęła językiem po jego szyi aż do torsu, szarpnęła klamrę paska. " [1] zaczęłam się zastanawiać czy nadal czytam książkę napisaną przez panią Rudnicką czy niespodziewanie przeniosłam się na karty książki pani Lingas - Łoniewskiej...
Od pierwszych stron książki wiemy także, który z bohaterów jest dobry, który zły i podły i nie zmienia się to do ostatniego rozdziału. Bardzo irytowała mnie postać Lidki, naiwnej i niezdecydowanej, która każde swoje zachowanie tłumaczy ciążą, ale nie przeszkadza jej to ryzykować życia swojego i nienarodzonego dziecka, gdy zdenerwowana do granic pędzi samochodem po ulicach.
Drugą postacią, którą nie polubiłam był Michał. Z pozoru dobry i rzetelny policjant, mający za sobą chlubną przeszłość zawodową i znający się na tym, co robi. Z drugiej strony, podejrzewając, że w Lidka może być bita i zastraszana przez własnego męża, nic z tym nie robi. Pracując na posterunku w Lipniowie nie zajmuje się sprawami, które zleca mu przełożony, lecz prowadzi prywatne śledztwo i bez śladu zażenowania przyznaje się do tego, że nie pozwala mu to wywiązywać się z nałożonych obowiązków. Mało tego, w śledztwie prowadzonym na własną rękę popełnia błędy, których nie powstydziłby się policjant, który dopiero co skończył szkołę:
" - Nie wiem, ale mamy dalsze wypadki: moja matka, Bartkowiak, Teodor Ligocki - to stryj męża Lidki. Powiesił się.
- Sprawdzałem to. Nie znalazłem niczego podejrzanego - powiedział.
- Bo widziałeś tylko to, co można zobaczyć na pierwszy rzut oka - odrzekła Edyta. - A ja się zastanawiam, jak chory staruszek dotarł pieszo do lasu i wdrapał się na drzewo, żeby zawiesić pętlę...
- Przeoczyłem to - powiedział z poczuciem winy Michał. Nie przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić wszystko..." [2]
Chociaż ta książka w ogóle nie przypadła mi do gustu na pewno sięgnę po ostatnią książkę pani Olgi, "Fartowny pech".
Jedno jest pewne, gdyby "Lilith" trafiła do mnie jako pierwsza, przed "Cichym wielbicielem" czy cyklem o Nataliach, raczej nie sięgnęłabym po inne książki autorki i straciłabym miło spędzony czas.
[1] Lilith, str. 205
[2] Lilith, str. 199
Autor: Olga Rudnicka
Prószyński i S-ka, 2010r.
Tak bardzo polubiłam książki Olgi Rudnickiej, że czytam je po kolei. Dlatego nie zastanawiałam się nawet sekundy, gdy w bibliotece znalazłam "Lilith".
Młode małżeństwo Piotra i Lidii Sianeckich przeprowadza się do małego miasteczka. Lipniów to mekka tych, którzy interesują się sabatami czarownic. To właśnie tutaj miała spłonąć na stosie ostatnia czarownica. Setki lat po tym wydarzeniu miasteczko to żyje z turystyki, która opiera się na niezbyt chlubnej przeszłości.
Lidka spodziewa się dziecka i ma bardzo mieszane uczucia co do nowego miejsca zamieszkania. W miasteczku poznaje młodą właścicielkę księgarni - Edytą. Dziewczyny szybko się zaprzyjaźniają, a Edyta przybliża Lidce historię miasta i tajemniczą historię Anastazji Lipowskiej, morderczyni własnego dziecka uznanej za czarownicę.
W Lipniowie pojawia się jeszcze jedna nowa osoba. Jest nią młody policjant Michał. Zaczyna on na własną rękę prowadzić śledztwo w sprawie tajemniczych zaginięć młodych jasnowłosych kobiet. W śledztwie tym pomaga mu Edyta, która coraz bardziej go fascynuje i Lidka. Michał odkrywa, że miasteczkiem rządzi grupa wpływowych i bogatych osób, którzy robią wszystko, żeby zaginięcia te nie zostały powiązane z Lipniowem, obawiając się, że odstraszyłoby to tłumnie pojawiających się turystów. Nawet wtedy, gdy odnajdywane są ciała zamordowanych dziewcząt, nie dzieje się to na terenie miasteczka, tylko w okolicy. Do "grupy trzymającej władzę" należy również policjant Chmiel, który od pierwszych chwil robi wszystko, żeby śledztwo nie było przeprowadzane na ich komisariacie.
Inne książki Olgi Rudnickiej pochłaniałam w jeden, dwa dni. Tą czytałam dłuuuugo i wiele razy miałam ochotę zrezygnować z niej. Na okładce przeczytałam: "Trzymający w napięciu kryminał z wątkami okultystycznymi. Rudnicka, jakiej nie znacie!"
Jeżeli według kogoś trzymanie w napięciu polega na tym, żeby przez 350 stron mało co się działo, żeby przyspieszyć na ostatnich 40 stronach... Dla mnie nie.
Jedno jest pewne: ta książka odkryła przede mną autorkę jaką nie znałam. Jak to dobrze., że pani Olga nie poszła w swojej twórczości w tą stronę i inne jej książki bardzo przypadły mi do gustu.
Czytając pierwsze strony "Lilith" wydawało mi się, że głównymi bohaterami będzie małżeństwo Sianeckich, jednak szybko okazało się, że na pierwszy plan wychodzi Edyta i Michał, między którymi rodzi się uczucie. Jednak po przeczytaniu jednej ze scen: " - Zostań... - Ugryzła go delikatnie w dolną wargę. Przesunęła językiem po jego szyi aż do torsu, szarpnęła klamrę paska. " [1] zaczęłam się zastanawiać czy nadal czytam książkę napisaną przez panią Rudnicką czy niespodziewanie przeniosłam się na karty książki pani Lingas - Łoniewskiej...
Od pierwszych stron książki wiemy także, który z bohaterów jest dobry, który zły i podły i nie zmienia się to do ostatniego rozdziału. Bardzo irytowała mnie postać Lidki, naiwnej i niezdecydowanej, która każde swoje zachowanie tłumaczy ciążą, ale nie przeszkadza jej to ryzykować życia swojego i nienarodzonego dziecka, gdy zdenerwowana do granic pędzi samochodem po ulicach.
Drugą postacią, którą nie polubiłam był Michał. Z pozoru dobry i rzetelny policjant, mający za sobą chlubną przeszłość zawodową i znający się na tym, co robi. Z drugiej strony, podejrzewając, że w Lidka może być bita i zastraszana przez własnego męża, nic z tym nie robi. Pracując na posterunku w Lipniowie nie zajmuje się sprawami, które zleca mu przełożony, lecz prowadzi prywatne śledztwo i bez śladu zażenowania przyznaje się do tego, że nie pozwala mu to wywiązywać się z nałożonych obowiązków. Mało tego, w śledztwie prowadzonym na własną rękę popełnia błędy, których nie powstydziłby się policjant, który dopiero co skończył szkołę:
" - Nie wiem, ale mamy dalsze wypadki: moja matka, Bartkowiak, Teodor Ligocki - to stryj męża Lidki. Powiesił się.
- Sprawdzałem to. Nie znalazłem niczego podejrzanego - powiedział.
- Bo widziałeś tylko to, co można zobaczyć na pierwszy rzut oka - odrzekła Edyta. - A ja się zastanawiam, jak chory staruszek dotarł pieszo do lasu i wdrapał się na drzewo, żeby zawiesić pętlę...
- Przeoczyłem to - powiedział z poczuciem winy Michał. Nie przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić wszystko..." [2]
Chociaż ta książka w ogóle nie przypadła mi do gustu na pewno sięgnę po ostatnią książkę pani Olgi, "Fartowny pech".
Jedno jest pewne, gdyby "Lilith" trafiła do mnie jako pierwsza, przed "Cichym wielbicielem" czy cyklem o Nataliach, raczej nie sięgnęłabym po inne książki autorki i straciłabym miło spędzony czas.
[1] Lilith, str. 205
[2] Lilith, str. 199
czwartek, 26 czerwca 2014
Tajne państwo
Tytuł: Tajne państwo
Autor: Jan Karski
Wydawnictwo Znak, 2014r.
Jan Karski (wł. Jan Romuald Kozielewski) - ur. 24 kwietnia 1914 r. w Łodzi, zm. 13 lipca 2000 r. w Waszyngtonie. [źródło]
Rok 2014 jest rokiem Jana Karskiego.
Jan Karski po ukończeniu studiów i obowiązkowej służby wojskowej wraca do Warszawy. Po otrzymaniu rozkazu mobilizacyjnego wyjechał do Oświęcimia.
"To mogło okazać się wręcz dobrą zabawą. Pamiętałem, że Oświęcim leży pośrodku pięknej, rozległej równiny. Byłem zapalonym jeźdźcem i cieszyłem się na myśl o galopowaniu w mundurze na wspaniałym wojskowym koniu. (...)
Zakończyłem przygotowania do wyjazdu w nastroju niemalże wesołym." [1]
1 września 1939 r. samoloty Luftwaffe ostrzelały obóz wojskowy, w którym przebywał. Karski przeżył. Przeżył także ostrzelanie pociągu, którym jego rezerwowa bateria jechała do Krakowa. Ci, którzy przeżyli pieszo wyruszyli do Tarnopola, przed którego granicami trafili do niewoli rosyjskiej, a następnie niewoli niemieckiej. Po ucieczce Karski rozpoczął pieszą wędrówkę do zniszczonej Warszawy.
Zamieszkał u dawnego przyjaciela, Dziepałtowskiego, który zaproponował mu pracę dla Podziemia.
Pierwszym zadaniem Jana Karskiego był wyjazd do Lwowa, a później do Francji. Jego zadanie we Lwowie miało polegać na próbie zawarcia porozumienia pomiędzy ważniejszymi ugrupowaniami politycznymi:Stronnictwem Narodowym, Stronnictwem Ludowym, Polską Partią Socjalistyczną oraz Stronnictwem Pracy. Miał też doprowadzić do możliwie najściślejszej współpracy między organizacjami podziemnymi w Warszawie i we Lwowie oraz poinformować przywódców lwowskiej konspiracji o warunkach panujących pod okupacją niemiecką.
Karski w czasie jednej ze swoich misji zostaje aresztowany przez Gestapo. To był najtrudniejszy okres w jego życiu. Bestialsko bity i torturowany nie wydał nikogo, nie zdradził niczego. Chory, opuszczony i zrezygnowany próbował popełnić samobójstwo, bojąc się, że nie wytrzyma kolejnych tortur i w końcu zacznie mówić.
Jednak Jan Karski został odbity z rąk Gestapo i trafił do rodziny Sawów. Rodzinę tą spotkał okrutny los. Wszyscy zostali aresztowani, torturowani i straceni. Karskiemu udało się uciec do Krakowa.
Jedną z ważniejszych jego misji był wyjazd do Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Miał poinformować aliantów o tragicznej sytuacji ludności żydowskiej pod okupacją niemiecką. Do tego zadania przygotował się bardzo skrupulatnie. Przewodnik oprowadził go po getcie i pokazał to, o czym powinny dowiedzieć się władze za granicą.
" - Kiedy umiera Żyd - opowiedział(przewodnik) - rodzina go rozbiera i wynosi ciało na ulicę. W przeciwnym razie musiałaby zapłacić Niemcom za pochowanie zmarłego. Wprowadzili specjalny podatek pogrzebowy, na który nikogo tutaj nie stać. Ponadto tym sposobem można zachować ubrania. Tu liczy się każdy łach." [2]
" - Zaraz coś pan zobaczy. Polowanie na ludzi. (...)
Zerknąłem przez szparę. Pośrodku ulicy stało dwóch wyrostków w mundurach Hitlerjugend. (...) W pewnej chwili młodszy wyciągnął z kieszeni spodni pistolet i wtedy wreszcie dotarło do mnie, czego będę świadkiem. Tamten rozglądał się, szukał czegoś wzrokiem. Celu. (...) Uniósł ramię i dokładnie wycelował. Rozległ się strzał, brzęk pękającego szkła, wreszcie przerażający okrzyk śmiertelnego bólu. Chłopak, który strzelał, zakrzyknął z radości. Drugi poklepał go po barku, powiedział mu coś, widocznie pochlebnego." [3]
Czytając "Tajne państwo" poznajemy relację człowieka, bardzo dużo wiedział o Polskim Państwie Podziemnym. O poświęceniu wielu ludzi, o ich cierpieniach, niewyobrażalnych torturach psychicznych i fizycznych, ich zaangażowaniu w walkę przeciw okupantom.
Działalność Polskiego Państwa Podziemnego została także okupiona cierpieniem wielu ludzi, mniej lub bardziej z nim związanych: łączników, agentów i ich bliskich oraz tych, którzy nie mieli wiele wspólnego z jego działalnością, ale którzy np. udostępniali, narażając swoje życie, własne mieszkania członkom PPP ukrywającym się przed Gestapo. Należy pamiętać również o ofiarach wojny całkiem przypadkowych, którzy ginęli w ramach zbiorowej odpowiedzialności. Im wszystkim również należy się pamięć.
"Zasada zbiorowej odpowiedzialności dawała się we znaki ludności wiejskiej jeszcze bardziej niż mieszkańcom dużych miast. (...) Na przykład po likwidacji jakiegoś gestapowskiego agenta można się było domyślać, że w odwecie rozstrzelany zostanie co piąty lub co szósty zakładnik w lokalnym więzieniu. Najczęściej jednak nie wiedziano, kogo Niemcy zastrzelą, kogo obarczą odpowiedzialnością. Na prowincji Niemcy postępowali jeszcze bardziej perfidnie. W każdej wsi lub miasteczku sporządzali listy z nazwiskami. Trafiali na nie na trzy lub cztery miesiące ci, których niemieccy administratorzy gotowi byli obarczyć zbiorową odpowiedzialnością. (...)
Ludzie z podziemnej organizacji wiedzieli, że w odwecie za każdą przeprowadzoną akcję zostanie powieszona pewna liczba zakładników. Ale nie było wyjścia - ruch oporu musiał działać." [4]
[1] Tajne państwo, str. 13
[2] Tajne państwo, str. 356-357
[3] Tajne państwo, str. 357-358
[4] Tajne państwo, str. 276
poniedziałek, 9 czerwca 2014
Natalie
Tytuł: Natalii 5
Autor: Olga Rudnicka
Prószyński i S - ka 2011r.
Policja odnajduje w zamkniętym pokoju zwłoki mężczyzny. Na broni są tylko jego odciski, więc policja podejrzewa samobójstwo. Jednak rana po kuli umiejscowiona jest w takim miejscu, że prowadzący sprawę śledczy zaczynają wątpić w to, że pan Jarosław Sucharski popełnił samobójstwo.
To jednak nie jedyna tajemnica związana z tym mężczyzną. Okazuje się, że miał pięć córek, a każda z nich nazywa się Natalia Sucharska. Kobiety po raz pierwszy spotykają się na odczytaniu testamentu, który zostawił im ojciec. Okazuje się, że wszystkie odziedziczyły dużą posiadłość, kryjącą kolejne tajemnice.
Mało tego, policja zaczyna się zastanawiać, czy to nie któraś z nich zamordowała ojca.
Od tego momentu życie pięciu Natalii przewraca się o 180 stopni. Kobiety postanawiają razem zamieszkać w odziedziczonym domu. Nie jest to łatwe, gdyż siostry nie polubiły się od pierwszego wejrzenia, a ich ciągłe konflikty doprowadzają do często bardzo zabawnych sytuacji. Opracowują listę zasad i obowiązków, które z założenia mają ułatwić im wspólne życie. Natalie starają się nie łamać postanowień kodeksu, o dość zabawnej nazwie "Zasad kilka wróbla Ćwirka", który umiejscowiony jest w dość nietypowym, ale dobrze widocznym miejscu, na ścianie w przedpokoju. Mimo różnego wieku, charakteru i przyzwyczajeń, wszystkie siostry łączy jedna cecha - przedziwna umiejętność wpadania w kłopoty...
Jeśli do tego wszystkiego dołączymy zagadki, które pozostawił im ojciec, zaginioną, niezwykle cenną kolekcję znaczków oraz policjantów pałętających się po domu, nie tylko w celach służbowych, otrzymamy lekką, zabawną i napisaną w świetny sposób książkę.
POLECAM!
Tytuł: Drugi przekręt Natalii
Autor: Olga Rudnicka
Prószyński i S - ka 2013r.
Akcja książki ma miejsce dwa lata po wydarzeniach opisanych w pierwszej części. Natalie przyzwyczaiły się do wspólnego domu, ich życie, zarówno uczuciowe, jak i zawodowe, powoli zaczyna się układać.
Jednak tą "sielankę" przerywa odnalezienie w mieszkaniu przyjaciela rodziny, adwokata Janusza Zawady, zmasakrowanych zwłok. Adwokat znika i policja podejrzewa, że zwłoki należą właśnie do niego. Wokół sprawy narasta coraz więcej dziwnych i niewyjaśnionych zdarzeń i siostry Sucharskie zaczynają wątpić w morderstwo.
Natalie i tym razem wpadają w mnóstwo kłopotów i śmiesznych sytuacji, co o zawał serca przyprawia dwóch policjantów, znanych nam z poprzedniej części, uczuciowo związanych z dwoma z sióstr Sucharskich.
Czy dziewczynom uda się rozwiązać zagadkę zaginięcia pana Janusza bez szwanku na własnym zdrowiu (fizycznym i psychicznym) i życiu? Zwłaszcza, że siostrom zaczyna grozić niebezpieczeństwo, gdyż ludzie związani z wydarzeniami wydają się być niebezpieczni i zdesperowani.
Bardzo lubię styl pisarski pani Olgi Rudnickiej. Podoba mi się jej poczucie humoru, a każda kolejna jej książka dostarcza mi niezwykle przyjemnych chwil, które im poświęcam. Niestety, na półce czeka ostatnia jej książka: "Lilith".
Autor: Olga Rudnicka
Prószyński i S - ka 2011r.
Policja odnajduje w zamkniętym pokoju zwłoki mężczyzny. Na broni są tylko jego odciski, więc policja podejrzewa samobójstwo. Jednak rana po kuli umiejscowiona jest w takim miejscu, że prowadzący sprawę śledczy zaczynają wątpić w to, że pan Jarosław Sucharski popełnił samobójstwo.
To jednak nie jedyna tajemnica związana z tym mężczyzną. Okazuje się, że miał pięć córek, a każda z nich nazywa się Natalia Sucharska. Kobiety po raz pierwszy spotykają się na odczytaniu testamentu, który zostawił im ojciec. Okazuje się, że wszystkie odziedziczyły dużą posiadłość, kryjącą kolejne tajemnice.
Mało tego, policja zaczyna się zastanawiać, czy to nie któraś z nich zamordowała ojca.
Od tego momentu życie pięciu Natalii przewraca się o 180 stopni. Kobiety postanawiają razem zamieszkać w odziedziczonym domu. Nie jest to łatwe, gdyż siostry nie polubiły się od pierwszego wejrzenia, a ich ciągłe konflikty doprowadzają do często bardzo zabawnych sytuacji. Opracowują listę zasad i obowiązków, które z założenia mają ułatwić im wspólne życie. Natalie starają się nie łamać postanowień kodeksu, o dość zabawnej nazwie "Zasad kilka wróbla Ćwirka", który umiejscowiony jest w dość nietypowym, ale dobrze widocznym miejscu, na ścianie w przedpokoju. Mimo różnego wieku, charakteru i przyzwyczajeń, wszystkie siostry łączy jedna cecha - przedziwna umiejętność wpadania w kłopoty...
Jeśli do tego wszystkiego dołączymy zagadki, które pozostawił im ojciec, zaginioną, niezwykle cenną kolekcję znaczków oraz policjantów pałętających się po domu, nie tylko w celach służbowych, otrzymamy lekką, zabawną i napisaną w świetny sposób książkę.
POLECAM!
Tytuł: Drugi przekręt Natalii
Autor: Olga Rudnicka
Prószyński i S - ka 2013r.
Akcja książki ma miejsce dwa lata po wydarzeniach opisanych w pierwszej części. Natalie przyzwyczaiły się do wspólnego domu, ich życie, zarówno uczuciowe, jak i zawodowe, powoli zaczyna się układać.
Jednak tą "sielankę" przerywa odnalezienie w mieszkaniu przyjaciela rodziny, adwokata Janusza Zawady, zmasakrowanych zwłok. Adwokat znika i policja podejrzewa, że zwłoki należą właśnie do niego. Wokół sprawy narasta coraz więcej dziwnych i niewyjaśnionych zdarzeń i siostry Sucharskie zaczynają wątpić w morderstwo.
Natalie i tym razem wpadają w mnóstwo kłopotów i śmiesznych sytuacji, co o zawał serca przyprawia dwóch policjantów, znanych nam z poprzedniej części, uczuciowo związanych z dwoma z sióstr Sucharskich.
Czy dziewczynom uda się rozwiązać zagadkę zaginięcia pana Janusza bez szwanku na własnym zdrowiu (fizycznym i psychicznym) i życiu? Zwłaszcza, że siostrom zaczyna grozić niebezpieczeństwo, gdyż ludzie związani z wydarzeniami wydają się być niebezpieczni i zdesperowani.
Bardzo lubię styl pisarski pani Olgi Rudnickiej. Podoba mi się jej poczucie humoru, a każda kolejna jej książka dostarcza mi niezwykle przyjemnych chwil, które im poświęcam. Niestety, na półce czeka ostatnia jej książka: "Lilith".
sobota, 26 kwietnia 2014
Siła to ona
[źródło]
Tytuł: Siła to ona
Autor: Anna Bratek, Marcin Wąsik
Drukarnia Zbigniew Gajek, 2014
Publikacja została sfinansowana ze środków Starostwa Powiatowego w Mielcu
" Siła to ona to autorski projekt, który w całości poświęcony jest mielczankom. (...) Znaleźliśmy 5 pań, które stały się bohaterkami naszego projektu Siła to ona. Ten czas kilku lat jest okresem wielu rozmów (...). To także wiele sesji zdjęciowych, a ich efekt to portrety bohaterek. (...)
Jest to pierwsze herstory w Mielcu, pierwsza publikacja poświęcona historii kobiet z naszego regionu." 1]
W książce zawarte jest pięć historii, których głównymi bohaterkami są mielczanki. Kazda z nich opowiedziana jest w innej formie.
Agnieszka Czachor
Jej historia opowiedziana jest w formie wywiadu.
Pani Agnieszka marzyła o lataniu od dzieciństwa. Edukację w liceum w Sandomierzu zaczęła bardzo wcześnie, w wieku 12 lat. To tam pewnego dnia przyszli przedstawiciele aeroklubu, ale chętni musieli mieć ukończone 16 lat. Rodzice pani Agnieszki nie zgodzili sie podpisać pisemnej zgody, więc marzenia te musiała odłożyć na później. Znacznie później, bo dopiero po studiach, gdy przyjechała do Mielca, gdzie pracowała jako konstruktor w WSK Mielec. W aeroklubie mieleckim zrobiła kurs pilotażu na szybowcach i samolotach. Została pierwszą kobietą - pilotem w Mielcu.
Jej życie zmieniła wiadomość o raku, szpiczaku mnogim, z którym walczy od kilku lat.
Część ta chyba najbardziej przypadła mi do gustu. Pani Agnieszka jawi się w niej jako inteligentna, zdeterminowana i sympatyczna osoba.
Brakowało mi jednak jednej rzeczy: wspomnienie choć jednym słowem o tym, że pani Agnieszka Czachor była pierwszą kobietą w Mielcu, która pracowała jako pilot i nawigator. o tym trzeba doczytać z innych źródeł. Brakowało mi również opowiedzenia o tym, jak w tamtych latach, typowo męska załoga WSK traktowała takiego "rodzynka".
Alicja Kaczmarczyk
Historia opowiedziana jest w formie rozmowy telefonicznej między panią Alicją a jej córką, Moniką.
Pani Alicja prowadzi pogotowie opiekuńcze, do którego trafiają dzieci i młodzież, często z patologicznych rodzin, po ciężkich przejściach. W rozmowie tej dowiadujemy się jak pani pani Agnieszce udaje się trafiać do często przerażonych, zamkniętych w sobie dzieci, dla których jest tylko jednym z etapów w im życiu. Opowiada o tym jak praca ta jest wyczerpująca i trudna, jednak równocześnie ile potrafi dać szczęścia i satysfakcji.
Forma rozmowy telefonicznej z córką najmniej przypadła mi do gustu, była najbardziej sztuczna i nienaturalna. Nie wyobrażam sobie naturalnej, codziennej rozmowy matki z córką przeprowadzonej w ten sposób.Jednak mimo wszystko, autorom udało się przedstawić panią Alicję jako ciepłą, bezinteresowną i silna kobietę. A o to w końcu w tym projekcie chodziło.
Jadwiga Klaus
Panią Jadwigę poznajemy w jej naturalnym środowisku - na scenie. "Jestem już prababcią, ale co z tego. Nie zejdę jeszcze ze sceny., W zasadzie to dopiero chciałabym na nią wejść!" 2]
Pani Jadwiga oddaje się wspomnieniom, rozpoczynając od czasów dzieciństwa. Z tańcem i teatrem styczność miała od najmłodszych lat dzięki matce - kierowniczce domu kultury - i ojcu - multiinstrumentaliście. "W naszym domu nikt specjalnie nie zastanawiał się nad kultywowaniem tradycji śpiewaczych, bo praca i pasja łączyły się, sprawiając, że cały dom śpiewał, tańczył., grał i reżyserował." 3]
Po maturze postanowiła pojechać na egzaminy do PZLPiT "Mazowsze". To właśnie wtedy dowiedziała się, ze ma "biały głos". Jej kariera w tym zespole trwała bardzo krótko, gdyż przeszła do PZLPiT "Śląsk". Jej występy z tym zespołem trwały 3 lata.
Przyjaciółka Janka Nowak namówiła panią Jadwigę, aby przyjechała do Mielca, w którym łatwo znajdzie pracę i zespół, w którym będzie mogła się zrealizować. Tak zaczęła się jej współpraca z "Rzeszowiakami".
Teraz, będąc już na emeryturze nie stała się babcią zajmujacą się wnukami, opowiadajacą im bajki na dobranoc w okularach zsuniętych na nos.. Jest prezesem Klubu Środowisk Twórczych TMZM im. Wł. Szafera w Mielcu, śpiewa w chórze "Melodia", występuje z grupą teatralno - estradową "Senior Show" działającą przy Uniwersytecie III Wieku.
Pani Jadwiga uważa się za spełniona kobietę: "Przeszłam przez życie śpiewając, recytując, reżyserując, ale tak naprawdę największą dumę i satysfakcję czułam występując na scenie w stroju ludowym, szczególnie za granicą. " 4]
Pani Jadwiga jawi się nam jako osoba odważna, łapiąca życie za rogi i wykorzystująca swój czas do ostatniej sekundy. Jest osobą radosną, pewną siebie, szczerą i bezpośrednią. Chwilami aż za bardzo... Podziwiam jej odwagę przy opisie podróży do Karolina, na egzamin do "Mazowsza": "Białe tenisówki szybko przestały świecić czystością, a jedyny element garderoby, który miał mi dodać pewności siebie, to była spakowana do torby sukienka od matury. Czarną rozpacz pogłębiła we mnie wtedy natura i "te dni". (...) Chwilowym ratunkiem był koszmarny papier toaletowy z PKP. Kiedy doszłam na miejsce, prosiłam o pomoc nawet panie sprzątające, które najbardziej powinny mnie zrozumieć w takiej sytuacji. Ale bezskutecznie. W końcu zaczepiłam na korytarzu jakiegoś mężczyznę. On z litości nie odmówił mi pomocy. Paradoksalnie, że szukałam pomocy wśród kobiet, a pomógł mi wtedy jakiś mężczyzna." 5]
Magdalena Łączak
Pani Magdalena to osoba zakochana w sporcie od dzieciństwa. Mając 8 lat wyjechała na pierwszy biwak harcerski, potem były różne rajdy i obozy.
W wieku 15 lat zaczęła spotykać się z Pawłem, to z nim wpadła na pomysł spływ tatrą po Wiśle, do Bałtyku. Tratwę skonstruowali z... plastikowych butelek. gdy już wszystko było gotowe, Magdalena musiała zostać w domu ze złamaną ręką.
Kolejnym pomysłem było objechanie Europy na rowerach. Pani Magdalena wyjechała z ręka na szynie, po operacji ścięgien. Na kierownicy kolarki miała zamontowany leżak kolarski, co miało ułatwić jazdę z ręką w gipsie.
Kolejne przygody to m. in. wejście na Mont Blanc czy wyprawa na Ural. Pani Magda zaczęła także uczestniczyć w rajdach przygodowych.
Muszę przyznać, że ta opowieść sprawiła, że to właśnie panią Magdę polubiłam najmniej z wszystkich pięciu przedstawionych w książce pań.
Wiele z opowieści były dla mnie po prostu bajkami, w które nie mogłam uwierzyć: np. dwutygodniowy spływ tratwą wykonaną z plastikowych butelek z prowiantem w postaci worka ziemniaków i cebuli... Nie spodobało mi się też podejście pani Magdy do sprawy nauki i tłumaczenie dlaczego musiała powtarzać klasę: " Starałam się nadganiać zaległości, ale dyrektor powiedział, że nawet jak będę miała dobre oceny, to on na radzie pedagogicznej nie pozwoli dać mi promocji do następnej klasy. Powodem miała być słaba frekwencja. Tak też się stało, ale ta złośliwość jednej osoby tylko mi wyszła na dobre. " 6]
Bardzo dziwny był dla mnie również powód, dla którego pani Magda zrezygnowała ze studiów: "Moje studia? Zaczęłam studia na Wydziale Wiertnictwa Nafty i Gazu. Podobały mi się Wiercenia Kierunkowe. To była nowość, przyszłość! Jednak byłam jedyną dziewczyną w grupie, a pan doktor zwracał się do nas: - Drodzy Panowie! Bardzo szybko zaczęło mi to przeszkadzać i po miesiącu, po kolejnym takim incydencie, postanowiłam wyjść z sali. Tak trzasnęłam drzwiami, że myślałam, iż wypadną razem z futryną. " 7]
Może się czepiam, ale szalę goryczy przepełniła opowieść o wyprawie na szczyt Mont Blanc: "Mont Blanc to był nasz kolejny cel, oraz potwierdzenie siły oraz więzi. (...) Gdy porównuję siebie wtedy ze współczesnymi alpinistami, to nie wiem, co na prawdę ma znaczenie, ubiór i osprzęt, czy technika i siła. Ja wchodziłam na Mont Blanc w wełnianym swetrze, komunistycznym ortalioniku, wranglerach i ruskich rakach. (...) Kiedy wchodziliśmy w góry obowiązywał zakaz poruszania się po szlakach. Ogłoszone było załamanie pogody. Nas jednak gonił czas i musieliśmy wyjść, bo jak nie teraz, to kiedy? Zostało kilka dni do rozpoczęcia roku szkolnego. W momencie wyjścia w górę pogoda się rzeczywiście strasznie załamała. Nad szlakami krążył helikopter, który zabierał wszystkich. Kiedy zbliżał się do nas, to my odwracaliśmy się na pięcie, udając, że schodzimy. Udało nam się oszukać tamtejsze pogotowie górskie i wszystkich innych wrogów tej wyprawy, między innymi złą pogodę oraz czas. Nikt nie mógł nas powstrzymać!" 8] Muszę przyznać, że czytając to czułam ręce opadające do samej podłogi...
Nie mniej podziwiam odwagę i samozaparcie pani Magdy, która obecnie odnalazła równowagę pomiędzy karierą zawodową (prowadzenie firmy), a pasją. Obecnie nadal startuje w biegach górskich, wyczynowym i wymagających wiele wyrzeczeń sporcie.
Maria Podobińska - Weryńska
Opowieść o pani Marii najbardziej przypadła mi do gustu. Pani Maria miała 16 lat gdy wybuchła II Wojna Światowa. Jej życie z dnia na dzień uległo diametralnej zmianie. Została sanitariuszką i od tej chwili była uczestniczką dramatycznych zdarzeń. "Porozrywane brzuchy, pourywane ręce i nogi. Okaleczone ciała i smród ropiejących ran." 9] Młodziutka dziewczyna bardzo szybko musiała przyzwyczaić się do otaczających ją bólu, rozpaczy, śmierci i rozpaczy.
Pani Maria wspomina pierwszy transport więźniów do Oświęcimia, w 1940r.: "Pamiętam te wynędzniałe, porozbijane twarze, zakrwawione. Pamiętam ten transport i dziś mogłabym kreskę postawić, w którym to było miejscu..." 10]
W październiku 1940r. wyjechała z Tarnowa i zamieszkała u krewnej w Mielcu. Jednak często wracała do Tarnowa, pod to samo więzienie, spod którego została aresztowana przez Gestapo.
1] str. 3
2], 3] str. 35
4] str. 49
5] str. 40
6] str. 58
7] str. 61
8] str. 59-60
9] str. 75
10] str. 78
Tytuł: Siła to ona
Autor: Anna Bratek, Marcin Wąsik
Drukarnia Zbigniew Gajek, 2014
Publikacja została sfinansowana ze środków Starostwa Powiatowego w Mielcu
" Siła to ona to autorski projekt, który w całości poświęcony jest mielczankom. (...) Znaleźliśmy 5 pań, które stały się bohaterkami naszego projektu Siła to ona. Ten czas kilku lat jest okresem wielu rozmów (...). To także wiele sesji zdjęciowych, a ich efekt to portrety bohaterek. (...)
Jest to pierwsze herstory w Mielcu, pierwsza publikacja poświęcona historii kobiet z naszego regionu." 1]
W książce zawarte jest pięć historii, których głównymi bohaterkami są mielczanki. Kazda z nich opowiedziana jest w innej formie.
Agnieszka Czachor
Jej historia opowiedziana jest w formie wywiadu.
Pani Agnieszka marzyła o lataniu od dzieciństwa. Edukację w liceum w Sandomierzu zaczęła bardzo wcześnie, w wieku 12 lat. To tam pewnego dnia przyszli przedstawiciele aeroklubu, ale chętni musieli mieć ukończone 16 lat. Rodzice pani Agnieszki nie zgodzili sie podpisać pisemnej zgody, więc marzenia te musiała odłożyć na później. Znacznie później, bo dopiero po studiach, gdy przyjechała do Mielca, gdzie pracowała jako konstruktor w WSK Mielec. W aeroklubie mieleckim zrobiła kurs pilotażu na szybowcach i samolotach. Została pierwszą kobietą - pilotem w Mielcu.
Jej życie zmieniła wiadomość o raku, szpiczaku mnogim, z którym walczy od kilku lat.
Część ta chyba najbardziej przypadła mi do gustu. Pani Agnieszka jawi się w niej jako inteligentna, zdeterminowana i sympatyczna osoba.
Brakowało mi jednak jednej rzeczy: wspomnienie choć jednym słowem o tym, że pani Agnieszka Czachor była pierwszą kobietą w Mielcu, która pracowała jako pilot i nawigator. o tym trzeba doczytać z innych źródeł. Brakowało mi również opowiedzenia o tym, jak w tamtych latach, typowo męska załoga WSK traktowała takiego "rodzynka".
Alicja Kaczmarczyk
Historia opowiedziana jest w formie rozmowy telefonicznej między panią Alicją a jej córką, Moniką.
Pani Alicja prowadzi pogotowie opiekuńcze, do którego trafiają dzieci i młodzież, często z patologicznych rodzin, po ciężkich przejściach. W rozmowie tej dowiadujemy się jak pani pani Agnieszce udaje się trafiać do często przerażonych, zamkniętych w sobie dzieci, dla których jest tylko jednym z etapów w im życiu. Opowiada o tym jak praca ta jest wyczerpująca i trudna, jednak równocześnie ile potrafi dać szczęścia i satysfakcji.
Forma rozmowy telefonicznej z córką najmniej przypadła mi do gustu, była najbardziej sztuczna i nienaturalna. Nie wyobrażam sobie naturalnej, codziennej rozmowy matki z córką przeprowadzonej w ten sposób.Jednak mimo wszystko, autorom udało się przedstawić panią Alicję jako ciepłą, bezinteresowną i silna kobietę. A o to w końcu w tym projekcie chodziło.
Jadwiga Klaus
Panią Jadwigę poznajemy w jej naturalnym środowisku - na scenie. "Jestem już prababcią, ale co z tego. Nie zejdę jeszcze ze sceny., W zasadzie to dopiero chciałabym na nią wejść!" 2]
Pani Jadwiga oddaje się wspomnieniom, rozpoczynając od czasów dzieciństwa. Z tańcem i teatrem styczność miała od najmłodszych lat dzięki matce - kierowniczce domu kultury - i ojcu - multiinstrumentaliście. "W naszym domu nikt specjalnie nie zastanawiał się nad kultywowaniem tradycji śpiewaczych, bo praca i pasja łączyły się, sprawiając, że cały dom śpiewał, tańczył., grał i reżyserował." 3]
Po maturze postanowiła pojechać na egzaminy do PZLPiT "Mazowsze". To właśnie wtedy dowiedziała się, ze ma "biały głos". Jej kariera w tym zespole trwała bardzo krótko, gdyż przeszła do PZLPiT "Śląsk". Jej występy z tym zespołem trwały 3 lata.
Przyjaciółka Janka Nowak namówiła panią Jadwigę, aby przyjechała do Mielca, w którym łatwo znajdzie pracę i zespół, w którym będzie mogła się zrealizować. Tak zaczęła się jej współpraca z "Rzeszowiakami".
Teraz, będąc już na emeryturze nie stała się babcią zajmujacą się wnukami, opowiadajacą im bajki na dobranoc w okularach zsuniętych na nos.. Jest prezesem Klubu Środowisk Twórczych TMZM im. Wł. Szafera w Mielcu, śpiewa w chórze "Melodia", występuje z grupą teatralno - estradową "Senior Show" działającą przy Uniwersytecie III Wieku.
Pani Jadwiga uważa się za spełniona kobietę: "Przeszłam przez życie śpiewając, recytując, reżyserując, ale tak naprawdę największą dumę i satysfakcję czułam występując na scenie w stroju ludowym, szczególnie za granicą. " 4]
Pani Jadwiga jawi się nam jako osoba odważna, łapiąca życie za rogi i wykorzystująca swój czas do ostatniej sekundy. Jest osobą radosną, pewną siebie, szczerą i bezpośrednią. Chwilami aż za bardzo... Podziwiam jej odwagę przy opisie podróży do Karolina, na egzamin do "Mazowsza": "Białe tenisówki szybko przestały świecić czystością, a jedyny element garderoby, który miał mi dodać pewności siebie, to była spakowana do torby sukienka od matury. Czarną rozpacz pogłębiła we mnie wtedy natura i "te dni". (...) Chwilowym ratunkiem był koszmarny papier toaletowy z PKP. Kiedy doszłam na miejsce, prosiłam o pomoc nawet panie sprzątające, które najbardziej powinny mnie zrozumieć w takiej sytuacji. Ale bezskutecznie. W końcu zaczepiłam na korytarzu jakiegoś mężczyznę. On z litości nie odmówił mi pomocy. Paradoksalnie, że szukałam pomocy wśród kobiet, a pomógł mi wtedy jakiś mężczyzna." 5]
Magdalena Łączak
Pani Magdalena to osoba zakochana w sporcie od dzieciństwa. Mając 8 lat wyjechała na pierwszy biwak harcerski, potem były różne rajdy i obozy.
W wieku 15 lat zaczęła spotykać się z Pawłem, to z nim wpadła na pomysł spływ tatrą po Wiśle, do Bałtyku. Tratwę skonstruowali z... plastikowych butelek. gdy już wszystko było gotowe, Magdalena musiała zostać w domu ze złamaną ręką.
Kolejnym pomysłem było objechanie Europy na rowerach. Pani Magdalena wyjechała z ręka na szynie, po operacji ścięgien. Na kierownicy kolarki miała zamontowany leżak kolarski, co miało ułatwić jazdę z ręką w gipsie.
Kolejne przygody to m. in. wejście na Mont Blanc czy wyprawa na Ural. Pani Magda zaczęła także uczestniczyć w rajdach przygodowych.
Muszę przyznać, że ta opowieść sprawiła, że to właśnie panią Magdę polubiłam najmniej z wszystkich pięciu przedstawionych w książce pań.
Wiele z opowieści były dla mnie po prostu bajkami, w które nie mogłam uwierzyć: np. dwutygodniowy spływ tratwą wykonaną z plastikowych butelek z prowiantem w postaci worka ziemniaków i cebuli... Nie spodobało mi się też podejście pani Magdy do sprawy nauki i tłumaczenie dlaczego musiała powtarzać klasę: " Starałam się nadganiać zaległości, ale dyrektor powiedział, że nawet jak będę miała dobre oceny, to on na radzie pedagogicznej nie pozwoli dać mi promocji do następnej klasy. Powodem miała być słaba frekwencja. Tak też się stało, ale ta złośliwość jednej osoby tylko mi wyszła na dobre. " 6]
Bardzo dziwny był dla mnie również powód, dla którego pani Magda zrezygnowała ze studiów: "Moje studia? Zaczęłam studia na Wydziale Wiertnictwa Nafty i Gazu. Podobały mi się Wiercenia Kierunkowe. To była nowość, przyszłość! Jednak byłam jedyną dziewczyną w grupie, a pan doktor zwracał się do nas: - Drodzy Panowie! Bardzo szybko zaczęło mi to przeszkadzać i po miesiącu, po kolejnym takim incydencie, postanowiłam wyjść z sali. Tak trzasnęłam drzwiami, że myślałam, iż wypadną razem z futryną. " 7]
Może się czepiam, ale szalę goryczy przepełniła opowieść o wyprawie na szczyt Mont Blanc: "Mont Blanc to był nasz kolejny cel, oraz potwierdzenie siły oraz więzi. (...) Gdy porównuję siebie wtedy ze współczesnymi alpinistami, to nie wiem, co na prawdę ma znaczenie, ubiór i osprzęt, czy technika i siła. Ja wchodziłam na Mont Blanc w wełnianym swetrze, komunistycznym ortalioniku, wranglerach i ruskich rakach. (...) Kiedy wchodziliśmy w góry obowiązywał zakaz poruszania się po szlakach. Ogłoszone było załamanie pogody. Nas jednak gonił czas i musieliśmy wyjść, bo jak nie teraz, to kiedy? Zostało kilka dni do rozpoczęcia roku szkolnego. W momencie wyjścia w górę pogoda się rzeczywiście strasznie załamała. Nad szlakami krążył helikopter, który zabierał wszystkich. Kiedy zbliżał się do nas, to my odwracaliśmy się na pięcie, udając, że schodzimy. Udało nam się oszukać tamtejsze pogotowie górskie i wszystkich innych wrogów tej wyprawy, między innymi złą pogodę oraz czas. Nikt nie mógł nas powstrzymać!" 8] Muszę przyznać, że czytając to czułam ręce opadające do samej podłogi...
Nie mniej podziwiam odwagę i samozaparcie pani Magdy, która obecnie odnalazła równowagę pomiędzy karierą zawodową (prowadzenie firmy), a pasją. Obecnie nadal startuje w biegach górskich, wyczynowym i wymagających wiele wyrzeczeń sporcie.
Maria Podobińska - Weryńska
Opowieść o pani Marii najbardziej przypadła mi do gustu. Pani Maria miała 16 lat gdy wybuchła II Wojna Światowa. Jej życie z dnia na dzień uległo diametralnej zmianie. Została sanitariuszką i od tej chwili była uczestniczką dramatycznych zdarzeń. "Porozrywane brzuchy, pourywane ręce i nogi. Okaleczone ciała i smród ropiejących ran." 9] Młodziutka dziewczyna bardzo szybko musiała przyzwyczaić się do otaczających ją bólu, rozpaczy, śmierci i rozpaczy.
Pani Maria wspomina pierwszy transport więźniów do Oświęcimia, w 1940r.: "Pamiętam te wynędzniałe, porozbijane twarze, zakrwawione. Pamiętam ten transport i dziś mogłabym kreskę postawić, w którym to było miejscu..." 10]
W październiku 1940r. wyjechała z Tarnowa i zamieszkała u krewnej w Mielcu. Jednak często wracała do Tarnowa, pod to samo więzienie, spod którego została aresztowana przez Gestapo.
1] str. 3
2], 3] str. 35
4] str. 49
5] str. 40
6] str. 58
7] str. 61
8] str. 59-60
9] str. 75
10] str. 78
wtorek, 15 kwietnia 2014
Trzęsawisko
Tytuł: Trzęsawisko
Autor: Guy N. Smith
Phantom Press International, 1991
Ssący Dół to dziwne, odrażające i kryjące wiele tajemnic miejsce. W bagnie tym Tom Lawson zatopił poćwiartowane zwłoki swojej żony, Cyganki Marii. Miejsce to pochłonęło wiele innych ciał ludzi, którzy nie opuścili tego świata w wieku, w którym jest to normalne. Ssący Dół jest jednak również miejscem rytualnych pochówków Cygan zamieszkujących Las Hopwas.
Teraz Tom Lawson jest samotnie mieszkającym w tym lesie leśnikiem, a raz w miesiącu odwiedza go bratanica. Pewnego dnia odnajduje jego ciało i od tej chwili porzuca swoje dotychczasowe życie i przeprowadza się do domku zmarłego wuja. Jenny Lawson bardzo się zmienia: "Lepiej czuła się podczas godzin nocnych, niż w ostrym świetle dnia. Noc była porą, kiedy mogła siać postrach" 1] (Brzmi złowieszczo?)
Z kochającej swojego narzeczonego kobiety zmienia się w wyuzdaną... zdzirę. W domu odnajduje notes swojego wuja i postanawia wykorzystać zawarty w nim przepis na eliksir z krwi... jeża i wiewiórki: "To jest napój znany tylko czarownicom i cygańskim władcom - powiedział. Najpotężniejszy wywar w świecie ciemności. Głupi stanie się roztropny, kruche stanie się potężne. Ludzkie ciało zostaje doprowadzone do kresu swych możliwości. Wszystko jest napięte do ostateczności." 2] Tak o wywarze mówi Cygan Cornelius, jedyny człowiek, którego bał się jej wuj. Co jest do przewidzenia, Jenny bardzo szybko odnajduje i zabija potrzebne zwierzątka.
Cornelius, który mówi o sobie: "Jestem długo oczekiwanym Mesjaszem uciemiężonego plemienia ludzkiego" 3] postanawia zrobić z Jenny swoją Cygańską Królową i radzi jej, by obietnicami dzikich cielesnych rozkoszy wymusiła na właścicielu lasu pozwolenie, aby Cyganie z najdalszych zakątków zjeżdżali się do Lasu Hopwas. Jenny oczywiście od razu omotuje Clive'a Rownlandsa, który nie dość, że godzi się bez pytań na żądania kochanki, zapisuje jej w testamencie ziemie należące do Lasu Hopwas.
Do tego wszystkiego dochodzi wiele krwawych morderstw, wyuzdany i brutalny seks, którego opisów autor nam jednak, na całe szczęście, oszczędził.
Książka jest kiepska, nawet bardzo, ale udało mi się znaleźć w niej parę ciekawych kąsków, które wywołały uśmiech:
" - Spałaś - stwierdził. - Teraz jesteś wypoczęta. 4]
" <<Opętanie>> to coś, czego nigdy nie zrozumiem. Możemy je jedynie zaakceptować. Wyjaśnię ci to na najprostszym przykładzie. Jeśli bardzo kogoś kochasz stajesz się faktycznie jego częścią. Kiedy ta osoba umiera, zdarza się, że bierze w posiadanie twoją duszę. To jest w gruncie rzeczy o wiele bardziej skomplikowane, ale zasadniczo o to właśnie chodzi, Charakter żyjącej osoby zmienia się diametralnie. Z dobrego na zły. Myślę, że coś takiego zdarzyło się Jenny. To nie jest już Jenny. To reinkarnacja Toma Lawsona." 5]
Kilka fragmentów tej książki bardzo mnie rozbawiło, ale najbardziej właśnie ten o opętaniu. Na taką definicję tego zjawiska nie wpadłabym nigdy w życiu.
Książki nie polecam...
Jej bohaterowie i ich działania są bardzo przewidywalni. Mnie bardzo irytowała
tendencja głównych bohaterów do obdarzania płomiennymi uczuciami gorącej miłości po grób nowo poznanych ludzi. Śmieszyła mnie główna bohaterka - momentami potężna, waleczna i wyuzdana, żeby za chwilę zmienić się w przestraszoną uległą owieczkę na widok "Mesjasza" Corneliusa.
Z ogromną ulgą jednak przyjmowałam brak szczegółowego opisu spotkań miłosnych bohaterów.
Biblionetka podpowiada mi, że "Wędrująca śmierć" jest kontynuacją "Trzęsawiska". Jedno jest pewne: nie zamierzam bardziej zagłębiać się w tą historię. W inne książki tego autora też nie. To, co dostarczyła mi lektura "Trzęsawiska" w zupełności mi wystarczy.
1] str. 43-44
2] str. 49
3] str. 51
4] str. 61
5] str. 96
Autor: Guy N. Smith
Phantom Press International, 1991
Ssący Dół to dziwne, odrażające i kryjące wiele tajemnic miejsce. W bagnie tym Tom Lawson zatopił poćwiartowane zwłoki swojej żony, Cyganki Marii. Miejsce to pochłonęło wiele innych ciał ludzi, którzy nie opuścili tego świata w wieku, w którym jest to normalne. Ssący Dół jest jednak również miejscem rytualnych pochówków Cygan zamieszkujących Las Hopwas.
Teraz Tom Lawson jest samotnie mieszkającym w tym lesie leśnikiem, a raz w miesiącu odwiedza go bratanica. Pewnego dnia odnajduje jego ciało i od tej chwili porzuca swoje dotychczasowe życie i przeprowadza się do domku zmarłego wuja. Jenny Lawson bardzo się zmienia: "Lepiej czuła się podczas godzin nocnych, niż w ostrym świetle dnia. Noc była porą, kiedy mogła siać postrach" 1] (Brzmi złowieszczo?)
Z kochającej swojego narzeczonego kobiety zmienia się w wyuzdaną... zdzirę. W domu odnajduje notes swojego wuja i postanawia wykorzystać zawarty w nim przepis na eliksir z krwi... jeża i wiewiórki: "To jest napój znany tylko czarownicom i cygańskim władcom - powiedział. Najpotężniejszy wywar w świecie ciemności. Głupi stanie się roztropny, kruche stanie się potężne. Ludzkie ciało zostaje doprowadzone do kresu swych możliwości. Wszystko jest napięte do ostateczności." 2] Tak o wywarze mówi Cygan Cornelius, jedyny człowiek, którego bał się jej wuj. Co jest do przewidzenia, Jenny bardzo szybko odnajduje i zabija potrzebne zwierzątka.
Cornelius, który mówi o sobie: "Jestem długo oczekiwanym Mesjaszem uciemiężonego plemienia ludzkiego" 3] postanawia zrobić z Jenny swoją Cygańską Królową i radzi jej, by obietnicami dzikich cielesnych rozkoszy wymusiła na właścicielu lasu pozwolenie, aby Cyganie z najdalszych zakątków zjeżdżali się do Lasu Hopwas. Jenny oczywiście od razu omotuje Clive'a Rownlandsa, który nie dość, że godzi się bez pytań na żądania kochanki, zapisuje jej w testamencie ziemie należące do Lasu Hopwas.
Do tego wszystkiego dochodzi wiele krwawych morderstw, wyuzdany i brutalny seks, którego opisów autor nam jednak, na całe szczęście, oszczędził.
Książka jest kiepska, nawet bardzo, ale udało mi się znaleźć w niej parę ciekawych kąsków, które wywołały uśmiech:
" - Spałaś - stwierdził. - Teraz jesteś wypoczęta. 4]
" <<Opętanie>> to coś, czego nigdy nie zrozumiem. Możemy je jedynie zaakceptować. Wyjaśnię ci to na najprostszym przykładzie. Jeśli bardzo kogoś kochasz stajesz się faktycznie jego częścią. Kiedy ta osoba umiera, zdarza się, że bierze w posiadanie twoją duszę. To jest w gruncie rzeczy o wiele bardziej skomplikowane, ale zasadniczo o to właśnie chodzi, Charakter żyjącej osoby zmienia się diametralnie. Z dobrego na zły. Myślę, że coś takiego zdarzyło się Jenny. To nie jest już Jenny. To reinkarnacja Toma Lawsona." 5]
Kilka fragmentów tej książki bardzo mnie rozbawiło, ale najbardziej właśnie ten o opętaniu. Na taką definicję tego zjawiska nie wpadłabym nigdy w życiu.
Książki nie polecam...
Jej bohaterowie i ich działania są bardzo przewidywalni. Mnie bardzo irytowała
tendencja głównych bohaterów do obdarzania płomiennymi uczuciami gorącej miłości po grób nowo poznanych ludzi. Śmieszyła mnie główna bohaterka - momentami potężna, waleczna i wyuzdana, żeby za chwilę zmienić się w przestraszoną uległą owieczkę na widok "Mesjasza" Corneliusa.
Z ogromną ulgą jednak przyjmowałam brak szczegółowego opisu spotkań miłosnych bohaterów.
Biblionetka podpowiada mi, że "Wędrująca śmierć" jest kontynuacją "Trzęsawiska". Jedno jest pewne: nie zamierzam bardziej zagłębiać się w tą historię. W inne książki tego autora też nie. To, co dostarczyła mi lektura "Trzęsawiska" w zupełności mi wystarczy.
1] str. 43-44
2] str. 49
3] str. 51
4] str. 61
5] str. 96
wtorek, 1 kwietnia 2014
Katyń. Ocalona pamięć.
Tytuł: Katyń. Ocalona pamięć
Autor: Andrzej Krzysztof Kunert
Wydawnictwo Świat Książki 2010
25 lipca 1932 roku Polska i ZSRR podpisały pakt o nieagresji, który następnie został przedłużony do 31 grudnia 1945r.
Kilka lat później, 24 sierpnia 1939r. został podpisany, chyba najsłynniejszy, pakt Ribbentrop - Mołotow. Wraz z nim podpisano tajny protokół dodatkowy zapowiadający IV rozbiór Polski. Jego istnienie upubliczniono dopiero 25 marca 1946 roku, podczas Procesu Norymberskiego.
Do IV rozbioru doszło 28 września.
"To, co zrobiliśmy w roku 1939, było wyłącznie wynikiem rozważań strategicznych. Niemcy grozili naszej granicy, musieliśmy ich z dala od niej zatrzymać. Zajmując ziemie polskie, nie popełniliśmy ataku agresji. Obecna wojna całkowicie tezę tę potwierdziła. (...) Gdyby nie to, co się wtedy stało, Niemcy dziś byliby w Moskwie, a być może staliby pod Uralem." [1] Tak tłumaczył agresję ZSRR na Polskę zastępca ludowego komisarza spraw zagranicznych ZSRR Andriej Wyszyński.
Na początku października 1939 roku miała miejsce zarządzona przez NKWD rejestracja polskich podoficerów i oficerów. Ci, którzy się wtedy zgłosili, dwa miesiące później zostali aresztowani, a następnie zamordowani.
Pierwsze transporty śmierci z Kozielska do Katynia, z Ostaszkowa do Kalinina - Tweru oraz ze Starobielska do Charkowa wyruszyły w pierwszych dniach kwietnia 1940 roku. Z obozów specjalnych (Ostaszków, Kozielsk i Starobielsk) w celu wymordowania przekazano blisko 14500 osób. Natomiast w ogólnej liczbie blisko 22 tysiącach ofiar zbrodni katyńskiej ponad 7300 stanowili więźniowie.
Zbrodnia katyńska przez lata stanowiła bolesne tabu. Pamiętam jak mama mówiła mi, że w szkole nawet nie mogli o tym wspominać. Rząd ZSRR przyznał się do autorstwa tej zbrodni dopiero w 1990 roku.
Natomiast już w lipcu 1942 roku miejsce zbrodni w Katyniu odkrywają polscy robotnicy przymusowa zatrudnieni przez Organizację Todta. W marcu 1943 rozpoczęły się ekshumacje ofiar.
Rząd ZSRR przez szereg lat twardo stał przy stanowisku, że nie mają pojęcia co stało się z więźniami, którzy nigdy nie wrócili do swoich domów. Mało tego, nawet obecnie sprawa morderstw przeprowadzonych przez ZSRR nadal jest dla wielu sprawą, o której lepiej nie mówić...
30 lipca 1941roku Polska i ZSRR podpisały pakt pokojowy, układ Sikorski - Majski. Przedstawiciele rządu polskiego długo próbowali dowiedzieć się, gdzie mogą znajdować się zaginieni jeńcy, jednak bez skutku. Mało tego, przedstawiciele ZSRR oskarżali Polskę, że spekulacje, które się wysnuwa, jakoby jeńcy Ci zginęli z rąk Bolszewików łamią układ Sikorski - Majski. Przedstawiciele ZSRR twierdzą, że w wyniku amnestii wszyscy więźniowie zostali uwolnieni.
Odbyło się wiele rozmów, m. in. taka:
"Wyszyński: Liczba 9500 oficerów polskich, rzekomo znajdujących się w ZSRR, nigdzie się nie potwierdziła. W zestawieniach NKWD nigdy taka ilość oficerów nie figurowała. (...)
Kot: (...) Nie chodzi o ludzi bezimiennych, sa tam setki wybitnych osobistości(...), to przecież nie dzieci, nie da się ich skryć. (...) [2]
Albo taka:
"Sikorski: (...) Stwierdzam wobec Pana Prezydenta, iz jego oświadczenie o amnestii nie jest wykonywane. Dużo i to najcenniejszych naszych ludzi znajduje się jeszcze w obozach pracy i w więzieniach.
Stalin: To jest niemożliwe, gdyż amnestia dotyczyła wszystkich i wszyscy Polacy są zwolnieni.
Sikorski: Nie naszą rzeczą jest dostarczać Rządowi Radzieckiemu dokładne spisy naszych ludzi, ale pełne listy maja komendanci obozów. Mam ze sobą listę około 4 tysięcy oficerów, których wywieziono siłą i którzy znajdują się jeszcze obecnie w więzieniach i obozach pracy (...) Ci ludzie znajdują się tutaj. Nikt z nich nie wrócił.
Stalin: To jest niemożliwe. Oni uciekli.
Anders: Dokądżeż mogli uciec?
Stalin: No, choćby do Mandżurii. [3]
Książka jest naprawdę bardzo dobrze napisana, a jej przejrzystość bardzo ułatwia czytanie. Podobało mi się przedstawienie tła historycznego wydarzeń roku 1940. Polecam.
[1] str. 167
[2] str. 169
[3] str. 172
Autor: Andrzej Krzysztof Kunert
Wydawnictwo Świat Książki 2010
25 lipca 1932 roku Polska i ZSRR podpisały pakt o nieagresji, który następnie został przedłużony do 31 grudnia 1945r.
Kilka lat później, 24 sierpnia 1939r. został podpisany, chyba najsłynniejszy, pakt Ribbentrop - Mołotow. Wraz z nim podpisano tajny protokół dodatkowy zapowiadający IV rozbiór Polski. Jego istnienie upubliczniono dopiero 25 marca 1946 roku, podczas Procesu Norymberskiego.
Do IV rozbioru doszło 28 września.
"To, co zrobiliśmy w roku 1939, było wyłącznie wynikiem rozważań strategicznych. Niemcy grozili naszej granicy, musieliśmy ich z dala od niej zatrzymać. Zajmując ziemie polskie, nie popełniliśmy ataku agresji. Obecna wojna całkowicie tezę tę potwierdziła. (...) Gdyby nie to, co się wtedy stało, Niemcy dziś byliby w Moskwie, a być może staliby pod Uralem." [1] Tak tłumaczył agresję ZSRR na Polskę zastępca ludowego komisarza spraw zagranicznych ZSRR Andriej Wyszyński.
Na początku października 1939 roku miała miejsce zarządzona przez NKWD rejestracja polskich podoficerów i oficerów. Ci, którzy się wtedy zgłosili, dwa miesiące później zostali aresztowani, a następnie zamordowani.
Pierwsze transporty śmierci z Kozielska do Katynia, z Ostaszkowa do Kalinina - Tweru oraz ze Starobielska do Charkowa wyruszyły w pierwszych dniach kwietnia 1940 roku. Z obozów specjalnych (Ostaszków, Kozielsk i Starobielsk) w celu wymordowania przekazano blisko 14500 osób. Natomiast w ogólnej liczbie blisko 22 tysiącach ofiar zbrodni katyńskiej ponad 7300 stanowili więźniowie.
Zbrodnia katyńska przez lata stanowiła bolesne tabu. Pamiętam jak mama mówiła mi, że w szkole nawet nie mogli o tym wspominać. Rząd ZSRR przyznał się do autorstwa tej zbrodni dopiero w 1990 roku.
Natomiast już w lipcu 1942 roku miejsce zbrodni w Katyniu odkrywają polscy robotnicy przymusowa zatrudnieni przez Organizację Todta. W marcu 1943 rozpoczęły się ekshumacje ofiar.
Rząd ZSRR przez szereg lat twardo stał przy stanowisku, że nie mają pojęcia co stało się z więźniami, którzy nigdy nie wrócili do swoich domów. Mało tego, nawet obecnie sprawa morderstw przeprowadzonych przez ZSRR nadal jest dla wielu sprawą, o której lepiej nie mówić...
30 lipca 1941roku Polska i ZSRR podpisały pakt pokojowy, układ Sikorski - Majski. Przedstawiciele rządu polskiego długo próbowali dowiedzieć się, gdzie mogą znajdować się zaginieni jeńcy, jednak bez skutku. Mało tego, przedstawiciele ZSRR oskarżali Polskę, że spekulacje, które się wysnuwa, jakoby jeńcy Ci zginęli z rąk Bolszewików łamią układ Sikorski - Majski. Przedstawiciele ZSRR twierdzą, że w wyniku amnestii wszyscy więźniowie zostali uwolnieni.
Odbyło się wiele rozmów, m. in. taka:
"Wyszyński: Liczba 9500 oficerów polskich, rzekomo znajdujących się w ZSRR, nigdzie się nie potwierdziła. W zestawieniach NKWD nigdy taka ilość oficerów nie figurowała. (...)
Kot: (...) Nie chodzi o ludzi bezimiennych, sa tam setki wybitnych osobistości(...), to przecież nie dzieci, nie da się ich skryć. (...) [2]
Albo taka:
"Sikorski: (...) Stwierdzam wobec Pana Prezydenta, iz jego oświadczenie o amnestii nie jest wykonywane. Dużo i to najcenniejszych naszych ludzi znajduje się jeszcze w obozach pracy i w więzieniach.
Stalin: To jest niemożliwe, gdyż amnestia dotyczyła wszystkich i wszyscy Polacy są zwolnieni.
Sikorski: Nie naszą rzeczą jest dostarczać Rządowi Radzieckiemu dokładne spisy naszych ludzi, ale pełne listy maja komendanci obozów. Mam ze sobą listę około 4 tysięcy oficerów, których wywieziono siłą i którzy znajdują się jeszcze obecnie w więzieniach i obozach pracy (...) Ci ludzie znajdują się tutaj. Nikt z nich nie wrócił.
Stalin: To jest niemożliwe. Oni uciekli.
Anders: Dokądżeż mogli uciec?
Stalin: No, choćby do Mandżurii. [3]
Książka jest naprawdę bardzo dobrze napisana, a jej przejrzystość bardzo ułatwia czytanie. Podobało mi się przedstawienie tła historycznego wydarzeń roku 1940. Polecam.
[1] str. 167
[2] str. 169
[3] str. 172
Subskrybuj:
Posty (Atom)